Nagłówek Reklama Nagłówek Reklama Nagłówek Reklama

Pomysł na życie – Pani Barbara i „Pan Tadeusz”

5 listopada 2012

Miała czterdzieści siedem lat, gdy nauczyła się na pamięć całego „Pana Tadeusza”. W dwie dekady później Mickiewiczowskie dzieło recytowała na wyrywki przed specjalną komisją. Jest jedyną osobą na świecie, która posiada certyfikat potwierdzający bezbłędną znajomość narodowej epopei.

Bigos i strofy Mickiewicza

Barbara Mosler wita mnie szerokim uśmiechem i prowadzi do altanki w ogrodzie.

– Altankę i letnią kuchnię zbudował mąż, a rzeźby są dziełem syna Leszka – informuje z dumą. Częstuje mnie aromatyczną herbatą i niebiańskim bigosem. Gdy ja zachwycam się smakiem, ona recytuje fragment IV księgi „Dyplomatyka i łowy”. Dla takiej scenerii do Trzebiatowa mogłabym iść pieszo.

„…W kociołkach bigos grzano; w słowach wydać trudno

Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną;

Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek,

Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek. (…)

Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta,

Która wedle przysłowia sama idzie w usta;

Zamknięta w kotle, łonem wilgotnym okrywa

Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa; (…)

Epopeja i bigos

- „Pan Tadeusz” powstał z tęsknoty za widokami z rodzinnych stron, za zapamiętanymi smakami – mówi pani Barbara. – W inwokacji do swego dzieła poeta prosi Matkę Świętą, co w Ostrej świeci Bramie, by przeniosła go do pagórków leśnych i łąk zielonych. Mamy w epopei i pagórki, i soplicowski dwór, i mnóstwo potraw. Litewski bigos jest tylko jedną z nich. A mój bigos jest moslerowy – śmieje się. – Ugotowany na domowej, ukwaszonej kapuście i dziczyźnie upolowanej przez męża.

Z Warszawy do Trzebiatowa

Barbara Mosler urodziła się w Warszawie. Miała cztery latka, gdy wybuchła wojna. Ojca wywieziono do obozu w Niemczech. Basia została z mamą i dwójką braci. Pamięta bombardowania, pożary, huk wystrzałów i ciągłą tułaczkę, bo z ich kamienicy przy Brackiej nic nie zostało. Po wojnie ojciec odnalazł rodzinę i zawiózł na Ziemie Odzyskane. W 1946 roku zamieszkali w Trzebiatowie.

Polonistka i szkolne akademie

Basia od najmłodszych lat lubiła recytować wiersze. Ich nauka nie sprawiała jej trudności. Deklamowała je na wszystkich szkolnych akademiach i uroczystościach. Wśród nich była też inwokacja z „Pana Tadeusza”. Ale najbardziej lubiła fragment z VI księgi, zatytułowanej „Zaścianek”, zaczynający się od słów „…Nad ubogą Litwina chatką (…)”.

-„Pan Tadeusz” – trudny, bo pisany trzynastozgłoskowcem, zawsze był mi bliski – przyznaje. – Zawsze mnie wzruszał. Zauważyła to moja ukochana nauczycielka, Janina Jodłowska i któregoś dnia powiedziała: „Baśka, ja w ciebie wierzę. I wiem, że jak byś tylko chciała, nauczyłabyś się całego „Pana Tadeusza” na pamięć”. Pamiętałam o tych słowach, ale sporo czasu upłynęło, zanim powiedziałam sobie: „ A czemu nie, spróbuję”.

Pomidorowe natchnienie

Był rok 1980. Obaj synowie studiowali. Pani Basia z mężem, dla podreperowania domowego budżetu, postawiła w ogrodzie trzy foliowe namioty. Uprawiali w nich pomidory. Zajmowała się nimi głównie ona. Śmieje się, że to był jej drugi etat po pracy zawodowej (była urzędniczką). Od czasu posadzenia sadzonek do zbioru owoców niemalże wszystkie popołudnia spędzała w tych namiotach.

- I właśnie wtedy podjęłam decyzję, że nauczę się na pamięć całego „Pana Tadeusza” – opowiada. Uczyłam się z wydania „Czytelnika”, takiego z dopiskiem „lektura szkolna”. Mam go do dziś. Od częstego używania cały się rozpadł. Jest mi szczególnie drogi i nie mogę z nim się rozstać.

Pani Basia pokazuje pozszywane, posklejane, pożółkłe kartki. Każda księga – oddzielnie. Opowiada jak wyglądała nauka. Najpierw dwa, trzy razy czytała fragment, potem odkładała książkę na stołeczku przy wejściu do namiotu i ruszała w pomidorowe zagony, głośno powtarzając przeczytany tekst. A gdy go dobrze nie zapamiętała, wracała, aby raz jeszcze przeczytać. Szła czasem z połowy albo nawet z końca namiotu, którego długość wynosiła dwadzieścia pięć metrów. Pieliła, podcinała, podwiązywała krzewy, zrywała owoce i recytowała. Śmieje się, że pośród tych zagonów pomidorów, wyglądała niczym mickiewiczowska Zosia w warzywniaku. Wieczorem powtarzała wyuczone wersy. I tak dzień po dniu, wieczór po wieczorze, opanowała dwanaście ksiąg epopei. Zajęło jej to dwa lata.

Trzynaście godzin i piętnaście minut

Od tamtego czasu powtórzyła „Pana Tadeusza” grubo ponad sto razy. Dziś zna każdy przecinek, kropkę, pauzę. Obliczyła, że na wyrecytowanie całej epopei, czyli dwunastu ksiąg, potrzeba aż trzynaście godzin i piętnastu minut.

- Znam też na pamięć nieco swawolną księgę trzynastą, zatytułowaną „Telimena i mrówki” – mówi ze śmiechem. – Ale recytuję ją tylko na spotkaniach z dorosłymi.

Słabość do Mickiewicza

Mam słabość do Mickiewicza i teraz uczę się jego ballad. Znam już „Świteziankę”, „Powrót taty”, „Trzech Budrysów”. Twórczość Mickiewicza to literatura, na której się wychowałam, bliska mojemu sercu.

Pierwszym słuchaczem „Pana Tadeusza” recytowanego przez panią Barbarę był jej mąż Stanisław. Najczęściej deklamowała mu fragmenty, gdy wracał z polowań. Nie krył podziwu i słuchał z przyjemnością szczególnie tych części, które dotyczyły polowania i biesiad. Sam od 1966 roku jest myśliwym. Któregoś razu zaproponował, aby wyrecytowała fragment „Pana Tadeusza” na myśliwskiej imprezie w kole łowieckim. Oczywiście zgodziła się.

Dziś, gdy jej sława – jako znawczyni i recytatorki narodowej epopei, dawno przekroczyła granice miasteczka, jest często zapraszana na najróżniejsze uroczystości do szkół, domów kultury, a także na szlacheckie zjazdy i prywatne imieniny.

Dla każdego coś

Na imieniny na przykład zaprosiła panią Barbarę Bożena Krzewicka z Mrzeżyna. Mało tego, poprosiła, aby z poematu wybrała stosowny fragment dla każdej z dwunastu osób, które były zaproszone na imprezę.

- Wybrałam i nie było to trudne, bo powiedziała mi o ich pracy, zainteresowaniach, pasji. A „Pan Tadeusz” jest przecież księgą o życiu – śmieje się pani Barbara.

Na swoje zjazdy zapraszają ją też potomkowie szlachty polskiej.

- Recytuję wtedy wiele fragmentów, bo przecież „Pan Tadeusz” to „historia szlachecka z roku 1811 i 1812”. – przypomina. – Ale zaczynam zawsze moim ukochanym fragmentem epilogu o kraju lat dziecinnych, który „… na zawsze zostanie święty i czysty jak pierwsze kochanie…”.

Tyle razy mówiłam te wersy i zawsze się wzruszałam. Z podobnym wzruszeniem, często ze łzami w oczach słuchali ich też uczestnicy zjazdu.

Certyfikaty i dyplomy

W uznaniu niezwykłych umiejętności pani Barbary, Związek Szlachty Polskiej Kresów Wschodnich uhonorował ją Złotym Krzyżem Szlacheckim Orderu św. Stanisława i honorowym członkostwem w związku. „Za propagowanie tradycji i kultury szlacheckiej oraz duchową więź ze stanem szlacheckim” – napisano na ogromnym dyplomie oprawionym w ozdobną ramę.

To nie jedyny dowód uznania w kolekcji pani Barbary. Na honorowym miejscu wisi certyfikat, poświadczający znajomość całego „Pana Tadeusza” na pamięć. Egzamin zdała w maju 2001 roku. Specjalną komisję powołali naukowcy z polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. W jej skład weszli: prof. dr hab. Danuta Knysz –Tomaszewska, prof. dr hab. Stanisław Makowski i dr Eligiusz Szymanis.

- Uff, przeżyłam wtedy największy stres w moim życiu – przyznaje Barbara. – Bo co innego recytować przed rodziną, znajomymi, a co innego przed utytułowanymi osobami, które na co dzień zawodowo zajmują się literaturą. Nigdy nie przypuszczałam, że na stare lata będę jak sztubak zdawać egzamin. A miałam wtedy 66 lat. Naprawdę byłam przerażona i w duchu pytałam siebie, co ja tutaj robię i po co mi ten certyfikat? Ale cały stres minął, gdy zaczęłam recytować kolejne fragmenty dzieła i kończyć wersy zapoczątkowane przez członków komisji. Przepytywanie było ostre i trwało ponad godzinę. Ale z upływem czasu widziałam coraz większe zdumienie malujące się na twarzach naukowców.

No, a potem były gratulacje, kwiaty, gromkie brawa od studentów i ten certyfikat. Jedyny taki. A ja poczułam się lekka jak piórko i bardzo, bardzo szczęśliwa. Udowodniłam nie tylko sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Że dla realizacji marzeń i pasji nie istnieją żadne bariery, także wiekowe.

Mamy rekord!

W roku następnym otrzymała drugi certyfikat. Tym razem wystawiony przez Polskie Towarzystwo Rekordów Niecodziennych. Egzamin przed komisją tego towarzystwa zdawała w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie. Stres wcale nie był mniejszy, przepytywanie równie ostre,, a potem wielka ulga, gdy po kilkudziesięciu minutach przewodnicząca komisji, Małgorzata Gęborek, ogłosiła: „Mamy rekord!”.

Wyczyn Barbary Mosler z Trzebiatowa został wpisany do Księgi Polskich Rekordów i Osobliwości.

Z niecierpliwością czekała za zapowiadany film „Pan Tadeusz” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Gdy tylko wszedł na ekrany, natychmiast pobiegła do kina.

- Podobał mi się, widziałam go trzy razy, ale jak dla mnie ma jedną wadę. Trwa stanowczo za krótko – ubolewa Basia. – Tyle wersów, tyle opisów nie znalazło się na ekranie. Widziałam też wersję teatralną w reżyserii Adama Hanuszkiewicza.

Telewizyjne zawody

W 2005 roku panią Barbarę zaproszono do programu „Załóż się” (TVP 2). Zawodnicy z całej Polski walczyli w nim o tytuł Mistrza Zakładów. Reprezentowali najróżniejsze umiejętności. Ktoś bezbłędnie rozpoznawał flagi 200 państw, ktoś inny przecinał mieczem samurajskim sto ogórków lub zapalał sto świeć w sto sekund. I wśród nich ona, znająca na pamięć „Pana Tadeusza”. O tę znajomość założyła się z dziennikarką Anną Popek i bardzo wówczas popularnym Steffenem Mollerem.

- Doszłam do finału, ale przegrałam z kibicem, który rozpoznawał piłkarzy po nogach – opowiada. – A o zwycięzcy decydowali głosujący telewidzowie. Ale najciekawiej było po programie. Byłam wzruszona, odbierając gratulacje, słuchając słów podziwu i uznania od osób, które dotychczas znałam tylko z telewizyjnego ekranu: od Niny Terentiew, Edyty Górniak, Kasi Cichopek, Hanny Śleszyńskiej. A Robert Korzeniowski nawet uklęknął i całował mnie po rękach, dziękując za przeżycia, jakich dostarczyła mu moja recytacja. Steffen Moller natomiast podarował mi wielki tom „Pana Tadeusza”, reprint przedwojennego wydania ze wspaniałymi rycinami Andriollego.

Sława i listy

Przez długi czas po występie w tym programie odbierała telefony z gratulacjami, a listonosz przynosił stosy listów. Niektóre były zaadresowane tylko tak: Pani Barbara Mosler, która z pamięci recytuje całego „Pana Tadeusza”, Trzebiatów. Inne w nagłówku miały słowa: „Barbaro, Ty ludzki geniuszu!”.

- Najbardziej wzruszył mnie list od 13-letniego wówczas chłopca, Maćka Doryka ze Zbydniowa. Przysłał mi swoje zdjęcie. Pisał, że lubi wiersze, w konkursach recytatorskich zajmuje pierwsze miejsca. Potem kontakt nam się urwał. Ciekawa jestem, co robi teraz.

W listach, rozmowach, zawsze pojawiały się pytania o receptę na tak doskonałą pamięć. Odpowiada, że trzeba umysł ćwiczyć. Uczyć się wierszy albo języków. Umysł ciągle bombardowany intelektualnie nigdy się nie zestarzeje.

Tekst i foto - Krystyna Pohl

Informacja o plikach Cookies
Ta strona internetowa używa plików Cookies. Korzystanie z witryny bez dokonania zmian 
w ustawieniach Twojej przeglądarki oznacza, że będą one umieszczane w Twoim urządzeniu końcowym. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o celu ich używania i możliwości zmiany ustawień Cookies w przeglądarce, kliknij Czytaj więcej.

X